Wynalazca z Sokołowa
Strip-till, czyli uprawa pasowa ma wiele zalet i niewiele wad – udowadnia rolnikom Maciej Czajkowski, gospodarujący z ojcem i bratem na 1800 ha w województwie kujawsko-pomorskim. W 2016 r. zamierza rozpocząć sprzedaż agregatów do uprawy pasowej własnej produkcji.

Strip-till polega na uprawie gleby (wyłącznie w rzędach), nawożeniu, siewie i – ewentualnie – odchwaszczaniu podczas jednego przejazdu po polu. W międzyrzędziach pozostają rozdrobnione resztki pożniwne. To jedna z odmian uprawy bezorkowej (uproszczonej). Wykonuje się ją specjalnymi agregatami, które w ofercie ma kilka firm. Nie zawsze jednak firmowe maszyny spełniają wymagania rolników.

Zalety i wady
Entuzjaści uprawy pasowej jednym tchem wymieniają jej zalety: głęboko (do 30 cm) spulchnia glebę w rzędach, tylko tam, gdzie rośliny tego potrzebują; zapobiega tworzeniu się podeszwy płużnej; ziemia wiosną szybciej się ogrzewa; nawożenie jest zlokalizowane, a więc nawozy optymalnie wykorzystane, a glebie nie grozi przenawożenie (chroni się przy tym środowisko); pozostawiony na polu mulcz ogranicza rozwój chwastów; gleba dłużej zachowuje wilgoć po deszczu, ponieważ mulcz powoduje, że wsiąka w ziemię, a nie spływa po niej powodując erozję wodną i wyparowuje; gleba się nie zaskorupia, nie podlega erozji wietrznej; zachowane jest w niej życie biologiczne – pod mulczem mnożą się dżdżownice drążące korytarze, którymi woda dostaje się do strefy korzeni; oszczędzamy paliwo – w uprawie tradycyjnej zużywa się nawet 60 l ON/ha, a w pasowej 12-17 l ON; mniejsze są też koszty pracy – w orkowej 2,7 godz./ha, a w pasowej 1,4 godz./ha; dziki niechętnie żerują na takich polach, wolą te zaorane.
A jakie są wady takiej uprawy? – Większe o 30 procent zużycie herbicydów, głównie glifosatu – twierdzą rolnicy, którzy już stosują strip-till.
– Oczywiście, glifosatem trzeba odchwaścić pole przed siewem, ale moim zdaniem zużycie herbicydów nie jest większe niż w uprawie orkowej, ponieważ chwasty nie przebiją się przez mulcz, rosną tylko w rzędach – twierdzi Maciej Czajkowski. – A te można zniszczyć podczas przejazdu agregatem do uprawy pasowej

Myszołów na tyczce
Rolnik przypomina też, że decydując się na uprawę pasową nie wolno dopuścić, żeby na polu tworzyły się koleiny, bo agregat ich nie wyrówna. Resztki pożniwne muszą zostać maksymalnie rozdrobnione i równomiernie rozrzucone np. mulczerem. Trzeba też pamiętać o środkach ochrony roślin zastosowanych w uprawie poprzedzającej. Jemu w tym sezonie na poletku doświadczalnym sulkotrion, którym odchwaszczano kukurydzę uszkodził uprawę następczą, czyli buraki cukrowe.
Jest jeszcze jeden element, na który należy zwrócić uwagę – buraki uprawiane metodą strip-till tworzą dłuższe korzenie niż w uprawie orkowej i niektóre kombajny je uszkadzają. Maciej Czajkowski musiał więc zainwestować w kombajn buraczany Grimme Maxtron 620, żeby zminimalizować straty.
Wadą są też nornice oraz myszy polne, które rozmnażają się ponad miarę na polach, na których mają do tego dogodne warunki. – Jest na to rada – uważa Maciej Czajkowski. – Trzeba ustawić na polach przy studzienkach lub słupach drewniane tyczki (jedną na 17 hektarów), na których będą mogły lądować ptaki drapieżne, głównie myszołowy, żeby wypatrywać gryzonie i polować na nie. Należy pamiętać, żeby tyczki owinąć materiałem odblaskowym – nie ma wtedy obawy, że podczas pracy nocą zniszczą je maszyny rolnicze.
Czy przy uprawie pasowej pojawia się więcej chorób i szkodników? – Nic takiego nie zaobserwowałem – twierdzi Maciej Czajkowski. – Uważam, że orka nie jest potrzebna nawet na polach, na których uprawiamy kukurydzę zaatakowaną przez omacnicę. Dlaczego? Ponieważ – jak wyjaśnia rolnik – talerzówka tylko podcina łodygę. Badyl nie jest pocięty, a larwa wchodzi w pierwsze międzywęźle. Po orce resztki trafiają na głębokość 20-25 cm i larwy omacnicy siedzą sobie tam wygodnie jak w puszcze o stałej temperaturze. Nie zginą w zimie. A gdyby zostały na powierzchni gleby w dobrze pociętych resztkach, na pewno nie wytrzymałyby wahań temperatury i wilgotności. – Moim zdaniem, głęboka orka wcale nie pomaga w walce z omacnicą – utrzymuje rolnik z Sokołowa pod Golubiem-Dobrzyniem.

Owce i bażanty
Jak się tam znalazł? – Zaczęło się od tego, że dziadek kupił mojemu ojcu 26-hektarowe gospodarstwo w Papowie Toruńskim. Ojciec powiększał je wykupując grunty od okolicznych rolników, później kupił 180 hektarów w Tylicach od Agencji Nieruchomości Rolnych, a w 2000 roku wydzierżawił 720 hektarów w Piwnicach i Koniczynce od Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Tam gospodarowaliśmy we trójkę z bratem Tomaszem, uprawiając warzywa: marchew, buraki ćwikłowe, fasolę szparagową, cebulę, a oprócz tego rzepak, pszenicę i buraki cukrowe.
W 2010 r. pojawiła się możliwość kupna gospodarstwa w Sokołowie.
Przed 1990 r. w Sokołowie na ponad 700 ha działało Państwowe Gospodarstwo Rolne. Hodowano tu trzodę chlewną, owce, bydło mleczne i mięsne. Prowadzono również gospodarkę łowiecką w obwodzie liczącym 7 tys. ha. Produkowano bażanty w cyklu zamkniętym – 15 tys. sztuk rocznie. Ptaki były przeznaczone na eksport i na introdukcję na okoliczne pola – wypuszczano je tam, żeby myśliwi mogli polować na ptactwo, a polowania urządzało PGR.
Na początku lat 90. gospodarstwo przejęła Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa. Od niej nieruchomość z ośrodkiem łowieckim wydzierżawiła spółka pracownicza Produkcyjno-Handlowe Przedsiębiorstwo Rolno-Łowieckie, której prezesem został były dyrektor PGR Jan Jałtoszuk. Po kilku latach agencja odłączyła od gospodarstwa rolnego część łowiecką z pałacem.
W gospodarstwie została produkcja roślinna i stado owiec. Spółka nie miała kłopotów finansowych, a mimo to prezes Jałtoszuk uznał, że sprzeda swój pakiet udziałów państwu Czajkowskim. – Był już w wieku emerytalnym i nie miał następcy, dlatego szukał kogoś, kto dobrze zajmie się gospodarstwem – wyjaśnia obecny prezes spółki. Inwestorzy kupili większościowy pakiet w październiku 2010 r. Teraz mają już 100 proc. udziałów, a w lutym br. spółka wykupiła nieruchomość od ANR.

Młodego nie oszukasz
Do 2012 r. gospodarstwem w imieniu państwa Czajkowskich zarządzał były prezes spółki Jan Jałtoszuk. – Później sprzedaliśmy owce, bo nasza rodzina nigdy nie miała smykałki do zwierząt, a poza tym budynki były stare, nie opłacało się w nie inwestować. Od początku miałem inny plan. Produkcja powinna być prosta, tylko roślinna. Gatunki rolnicze i warzywa – wspomina gospodarz. – W 2013 roku wiosną wprowadziliśmy się do Sokołowa.
Zanim Czajkowscy przejęli gospodarstwo, stosowano tu tradycyjną uprawę gleby – po żniwach talerzówka, pług, agregat uprawowo-siewny. – W 2010 i 2011 roku nie ingerowaliśmy w uprawę. Przyjeżdżałem do Sokołowa dwa razy w miesiącu i obserwowałem. Teren jest tu pagórkowaty, więc gleby poddawane były erozji wietrznej i wodnej, rzepak na pagórkach wschodził słabo z powodu suszy. Sam czasem siadałem za kierownicą ciągnika, orałem i jakaś wizja mi się rodziła, co należy na tych glebach zrobić – opowiada rolnik.
Kiedy zaczął prowadzić gospodarstwo miał 26 lat i 18 pracowników, którzy – przyznaje – na początku próbowali mu wmówić, że „to nie wyjdzie”, „tego się nie da zrobić”. – Od małego pracowałem w gospodarstwie ojca, więc doskonale wiedziałem, co da się zrobić, a czego się nie da. Pracownicy w końcu się pogodzili, że młody nie odpuści i trzeba mu pomóc w realizacji jego pomysłów.

Wioska się trafiła
Teraz gospodarstwo w Sokołowie obejmuje 438 ha. W czerwcu ubiegłego roku państwo Czajkowscy kupili kolejne gospodarstwo w Wiosce w gminie Skępe – 320 ha. – Wioska nam się trafiła przez przypadek – mówi Maciej Czajkowski. – Poprzedni właściciel, który nie radził sobie, sprzedał gospodarstwo z budynkami i z wykupioną od ANR ziemią.
W Wiosce rosną buraki cukrowe, rzepak ozimy, pszenica ozima, groszek na zielono i kukurydza, a w Sokołowie na glebach mozaikowych od klasy IIIa do IVb w płodozmianie jest pięć gatunków – po ok. 90 ha kukurydzy na ziarno, pszenicy, rzepaku, buraków cukrowych i fasolki szparagowej. Taka pięciopolówka – zdaniem rolnika – jest wystarczająca.

Trzeba się przestawić
– Gospodarze będą musieli się przestawić i prędzej czy później zrezygnować z orki, bo przyszłość to uprawa pasowa. Rzeczywiście, pole tak uprawione wygląda brzydko, jest na nim wiele resztek roślinnych, ale ja już się przyzwyczaiłem i bardzo mi się takie pola podobają – twierdzi Maciej Czajkowski i dodaje, że można oczywiście stosować inne uproszczenia. – Sami w gospodarstwie testowaliśmy różne agregaty wielobelkowe do uproszczonej uprawy. Niestety, taka uprawa za bardzo ingeruje w glebę. Nie byliśmy zadowoleni – przyznaje i nie poleca uprawy uproszczonej, która polega tylko na wyeliminowaniu pługa. W Sokołowie rzepak w uprawie uproszczonej nie chciał wschodzić, bo słoma była wymieszana za płytko, a nawozy pozostawały na powierzchni gleby. Chlorki powodowały, że nasiona nie kiełkowały. Brakowało im też wody, którą wyciągała słoma. – Uznałem, że ratunkiem będzie uprawa pasowa – mówi gospodarz. I zaczął testować agregaty do strip-till.

Sam zbudował agregat
– Jeździłam trochę po świecie, żeby zobaczyć jak one pracują. Wypróbowałem też maszyny różnych producentów w Sokołowie. Wypożyczałem je od dilerów, albo zamawiałem usługi. Efekt – deszcze powymywały uprawioną glebę, pola wyglądały źle – twierdzi rolnik i wyjaśnia, że żaden firmowy agregat do strip-till nie nadawalał się na mozaikowate gleby i nie był na tyle uniwersalny, żeby wysiewać buraki i kukurydzę oraz pszenicę i rzepak. Żaden nie spełnił jego oczekiwań.
– Jeden się zapychał, drugi za mocno mieszał glebę, trzeci niedokładnie rozgarniał słomę, czwarty za słabo zagęszczał szczelinę po przejściu łapy, piąty nie miał zabezpieczeń i zęby wyłamywały się na kamieniach, szósty wyciągał mokrą kluskę, a przecież zaraz w to idą nasiona. Robi się wtedy skorupa i siewki nie mogą się przebić. Dlatego nie można takimi maszynami siać w jednym przejeździe, trzeba poczekać aż ziemia obeschnie i dopiero potem wjechać jeszcze raz na pole z siewnikiem – wylicza gospodarz. – Uznałem, że bez sensu jest wydać kilkaset tysięcy złotych na agregat, który zaraz będę musiał poprawiać. Zbuduję go sam.
Prototyp był gotowy w październiku 2013 r. Skromny, bez siewnika, bo najważniejsze było dopasowanie narzędzi uprawowych. – Zrobiłem go z kultywatora polskiej firmy i zlepku tego, co leżało pod warsztatem. Chciałem mieć agregat, którym można uprawiać pasowo zboża, kukurydzę, buraki cukrowe, rzepak, marchew, fasolę szparagową. I to się udało – moja maszyna jest uniwersalna i radzi sobie na wszystkich glebach, niezależnie od tego, czy to piasek, czy glina – twierdzi Maciej Czajkowski.
22 listopada 2013 r. maszyna była już ulepszona. Pierwsze talerze rozgarniają glebę, kolejne kroją, następne są łapy spulchniające, później dozownik nawozów, talerze zamykające i na końcu wał oponowy lub metalowy wyrównująco-zagęszczający. Wystarczyło dodać siewnik oraz zbiornik na herbicyd i dysze rozpylające. Można nią wysiewać kukurydzę – 75 cm w międzyrzędziach, buraki cukrowe – 45 cm w międzyrzędziach, rzepak i fasolę w rozstawie 45 lub 37,5 cm, pszenicę – nasiona wysiewane są w pasie o szerokości 16,6 cm, taką samą szerokość ma pas gleby nieuprawianej. Jak zapewnia rolnik, bardzo łatwo zmienia się elementy na ramie, a regulacja jest bezstopniowa.
Agregat ma dwukomorowy zbiornik na nawozy (zamocowany zaraz za zbiornikiem na herbicydy), a więc można jednocześnie z uprawą gleby i siewem wysiać dwa rodzaje nawozów które bezpośrednio przed siewem się mieszają.
Pierwsza maszyna ma 6 m szerokości roboczej. Pracowała na polach w ubiegłym sezonie. – Posialiśmy w systemie strip-till nawet marchew. Została nam tylko pszenica – zasieję ją agregatem jesienią – zapowiada rolnik.

Rolnicy przyjeżdżają na pokazy
W ubiegłym roku we wrześniu rolnicy mogli po raz pierwszy zobaczyć prototyp agregatu do uprawy pasowej Macieja Czajkowskiego. Pytań było mnóstwo, zainteresowanie maszyną przerosło oczekiwania wynalazcy. Dlatego jeszcze w październiku 2014 r. zorganizował kolejny pokaz, na który przyjechało ponad 100 gospodarzy, a w tym roku 29 czerwca pokazał maszynę ponownie, podczas spotkania polowego w Wiosce, zorganizowanego wspólnie z firmą Syngenta.
W tym sezonie rolnik najpierw zasiał swoim agregatem buraki cukrowe, później kukurydzę na kiszonkę (po 12 rzędów na belce), następnie kukurydzę na ziarno w normalnym rozstawie 75 cm (8 rzędów na belce), fasolę szparagową w ilości 80 roślin na m2 i marchew na płasko.
– Mam wiele pytań o agregat do strip-till – mówi Czajkowski. Rolnicy są też zainteresowani jego usługowym wykorzystaniem. – Pojechaliśmy z maszyną, która po złożeniu mieści się na pasie jezdni, nawet do Choszczna w województwie zachodniopomorskim. 300 kilometrów od Sokołowa moi operatorzy pokonali w 9 godzin. Dojechali, zasiali 150 hektarów kukurydzy na kiszonkę i przyjechali. Pozostałe pola rolnik obsiał kukurydzą w systemie bezorkowym. Dzisiaj widać, że pola zasiane metodą strip-till wyglądają dużo lepiej od pozostałych.
Rolnik twierdzi jednak, że woli produkować i sprzedawać maszyny, niż świadczyć usługi. – Pomysł jest, wystarczy tylko wszystko odpowiednio poukładać i ruszyć z produkcją. Podzespoły wykonają na moje zamówienie inne firmy, a w Sokołowie będziemy składać agregaty – planuje.
Zapotrzebowanie mocy agregatu 3-metrowego (6 rzędów) to 150 KM. Największy agregat 6-metrowy z 16 łapami potrzebuje ciągnika o mocy 350 KM na gąsienicach lub kołach bliźniaczych.
Jaka będzie cena maszyny? – Sam jeszcze nie wiem dokładnie, ponieważ wykonawcy nie podali swoich wyliczeń – odpowiada Maciej Czajkowski. – Oczywiście zależy to od wyposażenia i szerokości roboczej, która będzie wynosiła od 2,7 do 6 metrów. Agregaty będę sprzedawał bez siewników punktowych, bo każdy rolnik ma siewnik, który można łatwo zaczepić do agregatu.
Rolnik ma już zamówienia, a pierwszą maszynę zamierza dostarczyć odbiorcy na początku 2016 r.

Małgorzata Felińska
Fot. Tytus Żmijewski